Wsiadam do eleganckiego, czarnego samochodu, za kierownicą tak samo ubrany facet- na oko czterdziestka. Rękawiczki bez palców, obok siedzenia puszka z red bullem burn. Nie wiem, kto wymyśla ksywę "upadły anioł", ale okazuje się być jak najbardziej trafna. Facet jest menagerem wysokiego stopnia w microsofcie, ma kasy jak lodu, ale czuje się wypalony. Kiedyś miał trzy marzenia: pracować w m., znależć miłość życia i zrobić dokorat. Kobieta, którą kochał, zostawiła g po czterech najpękniejszych latach jego życia i i było to zbyt dawno, by stwierdzenie "już nigdy się nie zakocham" traktować pobłażliwie. Dość nietypowo życzy mi, bym nigdy nie znalazła miłości swego życia, bo potem to już tylko kulka w łeb a tak jest zawsze napęd. Teraz ma żonę, którą na swój sposób kocha ale zdradza non stop (w trakcie jazdy rozmawia na głośnomówiąym z jakąś współpracowniczką i słychać, że współpracują nie tylko w biurze). Mimo tego oraz zainteresowania moim życiem intymnym nie traci w moich oczach wizernku kulturalnego i porządneo gościa. Ujmująco uważnie mnie słucha i radzi korzystać z życia, nie wierzyć, że im dłużej człowiek żyje tym więcej wie, bo wiek powoduje jedyne narastanie nudy i rozpaczy. Sam mówi, że teraz mogłaby go podniecć jedyne wojna (nie, żeby chciał wziąć w niej udział). Na koniec stwierdza bez obciachu, że gdyby był mną dałby się w tj chwili przelecieć. Mówię, że nie mam śmiałości, choć może za kilka lat... Gdy wysiadam wyrażamy życzenie, by się jeszcze spotkać:-)